Jestem!
Jak zajrzycie w bardzo odległe zakamarki swojej pamięci, to istnieje niewielka szansa na to, że przypomnicie sobie taką jedną Indię, która pisała kiedyś takie sobie, średnie opowiadanie :D
No to tak, na początku dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali przez ten okres nieobecności spowodowany egzaminami. W tym miejscu wypada się pochwalić, że pisemny zdałam na 4+, a ustny na 5- xD
W nagrodę za tyle czekania, mam dla Was najdłuższy jak dotąd rozdział. Po trochu smutno, po trochu wesoło. Kończymy historię Oliwii(jak ktoś nie wie lub nie pamięta kto to taki, zerknijcie do poprzednich rozdziałów) i skupiamy się całkowicie na Gosi i Zbyszku. No dobra, dobra, nie przedłużam, zapraszam do czytania i z góry przepraszam za wszystkie błędy :)
PS Miałam jeszcze kilka spraw do załatwienia związanych z wystawianiem ocen, ale teraz już się wszystko ustabilizowało, więc od jutra zabieram się za nadrabianie u Was :)
________________________________
Oliwia
Nareszcie czuła, że
wychodzi na prostą. Pieniądze, które zarabiała jako kelnerka i te zaoszczędzone
z poprzedniej „pracy” wystarczyły na wynajęcie małego mieszkania w Pontoise,
małym miasteczku oddalonym zaledwie 30 kilometrów od Paryża. Oliwia swoje teraźniejsze życie zawdzięczała
głównie pani Beacie, która wsparła ją nie tylko w sferze komunikacyjnej, ale
też, a może przede wszystkim duchowej. Zajmowała się Marcysią, jak sama
stwierdziła, dzieci nigdy za wiele. Przygarnęła maleństwo do siebie włączając
je w życie swojej własnej gromadki umożliwiając dziewczynie pracę i gromadzenie
oszczędności. W tej starszej, nieco
zwariowanej kobiecie, często odnajdywała swoją matkę, za którą tak bardzo
tęskniła, a która niejako wyrzekła się jej, gdy przez przypadek dowiedziała
się, czym Oliwia musiała się zajmować w chyba dotąd najgorszym momencie swojego
stosunkowo krótkiego życia. Jak zwykle w
piątkowy wieczór, po całotygodniowej ciężkiej pracy odbierała Marcysię od Beaty
zabierała ją do swojego mieszkania. Miała ogromne szczęście, że szef znając jej
sytuację pozwolił jej na wolne weekendy, które nieraz odrabiała w tygodniu.
Pracowała wówczas nawet po dwanaście godzin, ale czuła, że to sprawiedliwe
rozwiązanie i nie narzekała. Wtórując starym porzekadłom, że po burzy zawsze
wychodzi słońce, robiła co do niej należało i zasypiała dziękując Bogu, że w
swojej wielkiej mocy przerwał pasmo nieszczęść w jej życiu. Wchodząc do
mieszkania, zobaczyła w skrzynce list z polską pieczątką. Zostawiła wesoło
gaworzącą córkę na kocyku wraz z orszakiem jej ulubionych zabawek i
pogłaskawszy ją po głowie udała się do kuchni by w spokoju zając się przesyłką.
Usiłując powstrzymać gwałtowne bicie serca nerwowo otworzyła kopertę.
Odetchnęła lekko widząc znajomy charakter pisma, a po chwili jej zdenerwowanie
zniknęło całkowicie a w jego miejsce zawitała radość. Szeroki uśmiech wykwitł
na jej twarzy i po chwili była już przy Marcysi oznajmiając jej tę wspaniałą
nowinę. Mała odpowiedziała w tylko sobie samej znanym języku i zaczęła uderzać klockiem
o podłogę z rozbrajającym uśmiechem. Oliwia roześmiała się w odpowiedzi i
podeszła do okna. List od Michała niesamowicie ją ucieszył. Z dumą oznajmił, że
tak jak pisał wcześniej, wyrobili się z robotą i jutro przyjeżdża. Dotychczas
nie było wiadomo czy to się uda, a bardzo chcieli spędzić te święta razem. Po
raz pierwszy tak jak trzeba, jak rodzina, w akompaniamencie ciepłych słów,
radości z narodzin Boga i czasu spędzonego razem. Patrząc na grudniowe niebo i
jaśniejący na nim księżyc wypowiedziała ciche „kocham cię”, głęboko wierząc, że
gwiazdy będą w stanie przekazać to wyznanie adresatowi.
~*~
Gosia
- Kurde, stary, piętnasty
jest jutro! – czy mój brat już do końca swoich dni ma zamiar być tak
nierozgarnięty? Nie wiem czy będę w stanie to wytrzymać.
- Nie krzycz siorka –
odparł ze śmiechem, a ja w ostatniej chwili zatrzymałam się na skrzyżowaniu
dostrzegając czerwone światło – Damy radę, właśnie kupuję bilet, jutro o
szesnastej ląduję w tym twoim
żabolandzie.
- Francuzi to bardzo mili
ludzie…na ogół – odparłam.
- Jasne, jasne, a gdy się
odwrócisz automatycznie dostajesz kulkę w łeb – znów się roześmiał, a ja mu
zawtórowałam - dobra, obowiązki wzywają,
muszę pozałatwiać do końca wszystkie sprawy w firmie i się spakować. Szesnasta
na lotnisku, pamiętaj.
- Zastanowię się. Trzymaj
się brat – odpowiedziałam zadziornie i zakończyłam połączenie. Nucąc jakiś stary przebój płynący z radia
zaparkowałam Wandę pod kamienicą, wypakowałam zrobione wcześniej zakupy i
ruszyłam do mieszkania. Kiedy mocowałam się z kluczami klnąc cicho pod nosem,
usłyszałam za plecami:
- A pani doktor jak
zwykle znerwicowana. Może pomóc? – spytał łagodnie na co mi w tym samym czasie
wypadła z rąk torba. Turlająca po posadzce butelka ulubionego chateau
zatrzymała się napotykając przeszkodę w postaci butów Bartmana.
- Nie denerwuj mnie –
odparłam zniecierpliwiona, a zamek wreszcie ustąpił.
- A to? – spytał
spoglądając na wino w swojej ręce – Nie podzielisz się?
- Nie dzisiaj –
wyciągnęłam mu trunek z dłoni i zamknęłam za sobą drzwi ucinając wszelkie
dyskusje. Byłam tak wykończona, że nie miałam siły na użeranie się ze
Zbyszkiem. Eric i ten pokręcony staruch
wkurzali mnie dziś do tego stopnia, że byle co było w stanie wytrącić mnie z
równowagi. Wrzuciłam nierozpakowane zakupy do lodówki, wzięłam szybki prysznic
i odpłynęłam do krainy Morfeusza gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki.
~*~
Oliwia
Dworce i lotniska zawsze
ją przerażały. Wszechogarniający zgiełk, tumany ludzi podążających z pośpiechem
we wszystkich kierunkach, hałas samolotów, turkot pociągów i piskliwy głos w
mikrofonie. Marcysia chyba miała podobne odczucia, bo gdy tylko dziewczyna ją
uspokoiła, dziecko za moment na nowo wybuchało płaczem. Zniecierpliwiona i
poddenerwowana, co chwilę spoglądała na kartkę ze wskazówkami jakie zostawił
jej Michał w liście. Rozglądała się zagubiona, uchylając się przed
mknącym tłumem lub wózkami z bagażami.
Trochę zajęło jej znalezienie odpowiedniego miejsca, nadal bowiem nie najlepiej
posługiwała się językiem francuskim. Usiadła na twardej metalowej ławce i
machinalnie zabawiając Marcysię, czekała.
~*~
Gosia
Głośno stukając obcasami
biegłam po paryskim lotnisku. Spóźnianie już chyba weszło mi w nawyk. Jeszcze
moment a nasz geniusz Eric kazałby mi nocować w tym cholernym szpitalu. Na
szczęście nie miałam problemu z odnalezieniem hali przylotów i już po chwili
czekałam na Maćka popijając ohydną kawę ze styropianowego kubka. Gdy skrzekliwy
głos ogłosił samolot z Polski, poderwałam się i zaczęłam chodzić w tę i z
powrotem nieustannie się rozglądając. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że on zaraz
tu będzie. Cholernie tęsknię za nim i rodzicami i miałam nadzieję, że wraz z
Maćkiem przyjedzie do mnie kawałek domu, w którym nie będę mogła pojawić się w
czasie świąt. Po raz pierwszy od urodzenia nie spędzę świąt z rodzicami. Chociaż nie jestem ani specjalnie sentymentalna, ani wierząca, to
święta Bożego Narodzenia zawsze wytwarzały tę niesamowitą, magiczną atmosferę,
nieporównywalną z żadną inną. W tym roku musi mi wystarczyć tylko wspomnienie
tej wspaniałej duchowej otoczki. Ale nie mam pretensji i nie żałuję, bo trzeba się rozwijać i
brnąć do przodu. Wiedziałam jak to będzie wyglądać. Skoro na co dzień radzę
sobie z nieobecnością najbliższych to teraz też jakoś to będzie. Znając mnie,
to pewnie wypiję dwie butelki wina, pójdę spać, a następnego dnia ból głowy
uniemożliwi mi rozpamiętywanie czegokolwiek.
Przerwałam rozmyślania i ponownie zaczęłam przetrząsać wzrokiem
lotnisko.
- Kogo tak wypatrujesz? –
usłyszałam za sobą i gwałtownie się odwróciłam.
- Maciek! – krzyknęłam
dostrzegłszy braciszka i rzuciłam mu się na szyję.
- Dobra, dobra, stara,
spokojnie, bo mnie udusisz – odparł ze śmiechem – No i do najlżejszych nie
należysz – dodał, a ja nie przerywając uścisku uderzyłam go w ramię. Po chwili
odsunął się ode mnie na długość ramienia i zaczął dokładnie przyglądać.
- Czego szukasz? –
spytałam uśmiechając się szeroko, po czym zassałam policzki i zaczęłam pozować
jak modelka.
- Rany Gośka, myślałem,
że trochę zmądrzejesz w tej Francji, a tu nic… - westchnął wznosząc oczy do
nieba i po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- No to jedziemy do
mieszkania, czy chcesz zobaczyć tę słynną, ponad trzystumetrową antenę radiową
zwaną również Eiffla? – zagaiłam gdy odebraliśmy bagaż.
- Wolę telewizję.
Jedziemy do ciebie – odpowiedział – Jak twoja bryka, nie rozleciała się
jeszcze?
- Wanda ma się świetnie!
– zaoponowałam i po chwili pakowaliśmy
walizki do bagażnika.
- Moja torebka! –
wrzasnęłam nagle.
- Co z nią? – Maciek był
zbity z tropu.
- Zostawiłam ją tam! –
krzyknęłam i puściłam się biegiem na tyle na ile pozwalały mi na to te
nieszczęsne szpilki.
~*~
Oliwia
Starała się czekać
cierpliwie i nie pozwolić sobie na to, żeby emocje wzięły gorę. Tylko delikatny
uśmiech nie schodził z jej twarzy, dla postronnego obserwatora wyglądała na
oazę spokoju. Gdy z głośników wydobyła się informacja o locie z Niemiec, wyjęła
Marcysię z nosidełka i przytuliła do siebie:
- Widzisz Myszko, zaraz
zobaczysz tatusia – wyszeptała z uśmiechem na co mała powiedziała jej coś po swojemu . Oliwia uśmiechnęła się, pogłaskała czule po włoskach i
pocałowała w czoło.
- Oliwia… - usłyszała nad
sobą kobiecy głos. Uniosła głowę.
- Agnieszka? – bardzo
zdziwiła się widząc siostrę Michała – Co ty tu robisz? Czy coś…
- Oliwio, proszę. Musimy
porozmawiać – powiedziała poważnie kobieta, a pod Oliwią ugięły się nogi.
Skinęła głową i Agnieszka usiadła obok niej.
- Na początek proszę cię,
uspokój się i pozwól mi powiedzieć wszystko do końca. Pewnie domyślasz się, że chodzi o Michała. No
więc… - Oliwia ze wszystkich sił starała się pozbyć wszelkich domysłów, które
zalewały jej mózg i skupić się na słowach Agnieszki. – On nie powiedział ci
prawdy. Wrócił z Niemiec dwa miesiące wcześniej. Okazało się… - kobieta
przerwała by wziąć głęboki oddech, a dziewczyna tylko wpatrywała się w nią z
szeroko otwartymi oczami – Okazało się, że jest chory. Miał problem z trzustką.
Lekarz zlecił operację, która miała załatwić sprawę. Nie chciał cię niepokoić,
bał się, że będziesz chciała przyjechać. A on tak bardzo nie chciał sprawić ci
zawodu – kontynuowała Agnieszka z coraz większym trudem, w oczach Oliwii
pojawiły się łzy – Operacja odbyła się tydzień temu. Właśnie wtedy, przed samym
wejściem na salę, napisał ten list, który dostałaś. Zabieg się udał, ale
nastąpiły komplikacje i przedwczoraj… - dla Oliwii wszystko stało się jasne.
Nie potrafiła zdobyć się na żaden gest, żadne słowo. Drgnęła tylko lekko budząc
tym samym lekko drzemiącą w jej ramionach córeczkę. Ciągle milcząc podała
dziewczynkę Agnieszce, która również nie ukrywała swoich łez.
- Pomyślałam, że…że nie
powinnaś się tego dowiadywać przez telefon i dlatego postanowiłam przyjechać,
pomóc jakoś i zabrać cię do Polski – wydusiła.
- Aga, proszę cię, ja tak
nie mogę, muszę pobyć sama. Czy…czy mogłabyś coś dla mnie? Weź Marcysię, tu
masz moją torebkę. Idźcie na 16 rue de la Liberte , to niedaleko stąd, w
przedniej kieszeni jest mapa metra. Powiedz pani
Beacie, że ja cię tam przysłałam, zresztą będzie wiedziała, bo Marcysia jest z
tobą – powiedziała cicho i beznamiętnie.
- Jesteś pewna? – spytała
Agnieszka, wyglądała na przestraszoną.
- Tak, dziękuję ci, że
przyjechałaś, że jesteś. Wrócę najpóźniej wieczorem, muszę… - w jej oczach
pojawiły się łzy.
- Wiem, damy sobie radę,
idź – Agnieszka uśmiechnęła się nikle, zabrała dziecko i oddaliła się. Oliwia
bezmyślnie ruszyła w jakimś kierunku. Po chwili zorientowała się, że jest w
pobliżu toalet. Weszła, rozejrzała się ślepo i nie dostrzegając nikogo osunęła
się po płytkach i wypowiedziała cicho w przestrzeń: „Dlaczego mi to zrobiłeś
Michale, dlaczego teraz, kiedy cię prawdziwie na nowo pokochałam” Chwilę potem zaniosła się głośnym szlochem.
~*~
Gosia
No tak, przecież jak
zwykle, po co być normalnym. Przecież nazywam się Małgorzata Piechocka. Od
urodzenia pracuję na swoją reputację rzetelnej i rzeczowej podczas pracy i
kompletnie lekkomyślnej i nieodpowiedzialnej w życiu. Dlaczego ja się w ogóle
łudzę, przecież to jest lotnisko, tysiące ludzi, pełno kieszonkowców, nie
wierzę, żeby sobie tak po prostu leżała! Przepychając się w tłumie dotarłam na
miejsce. Jest, matuchnu, jest! Upadła i ktoś ją wepchnął pod ławkę, przez co
stała się mniej zauważalna. Wzięłam ją czym prędzej, podniosłam się…No tak, ta
historia nie mogłaby mieć szczęśliwego zakończenia. Rąbnęłam łokciem w metalową
barierkę aż rozcięło mi skórę. Ruszyłam do toalety, żeby jakoś zatamować to
niewielkie krwawienie. Wchodząc usłyszałam gwałtowne wciągnięcie powietrza i po
chwili pociągnięcie nosem. Rozejrzałam się i dostrzegłam siedzącą na ziemi
zapłakaną, młodą dziewczynę. Ignorując ranę, pochyliłam się nad nią:
- Wszystko w porządku? –
pokręciła przecząco głową i wybuchnęła płaczem – Potrzebujesz pomocy? Stało się
coś, ktoś cię skrzywdził?
- Nie mówię zbyt dobrze
po francusku – wychrypiała z jakimś dziwnie znajomym akcentem.
- Jesteś Polką – ni to
stwierdziłam ni zapytałam, na co ona skinęła energicznie.
- Masz jakiś problem, wszystko dobrze? Jak masz
na imię? – spytałam w ojczystym języku.
- Oliwia. Nic się nie
stało…po prostu…gwiazda zgasła – wyszeptała i spojrzała na mnie czerwonymi,
zapuchniętymi oczami. Oczami pełnymi bezkresnej
rozpaczy i bezsilności. Ścisnął mi się żołądek.
- Nie możesz tu tak
siedzieć – stwierdziłam rzeczowo, ale łagodnie próbując opanować emocje - odwiozę
cię. Jestem Gośka .
- Nie, naprawdę nie
trzeba, już się miałam zbierać – zaoponowała po czym wstała i zachwiała się.
Przytrzymałam ją za ramię ratując przed upadkiem.
- Trzeba, trzeba, bo
jeszcze tu zemdlejesz. Wiem co mówię, jestem lekarzem – odpowiedziałam może
trochę zbyt radośnie, ale ze wszystkich sił starałam się ją jakoś podnieść na
duchu. Dziewczyna skinęła głową zrezygnowana, jakby było jej wszystko jedno co
się stanie. Obmyłam łokieć pod zimną wodą i zaprowadziłam Oliwię do samochodu.
- O, widzę, że znalazłaś
coś oprócz torebki – powiedział Maciek gdy nas zobaczył – Małgorzata Piechocka
vel Miłosierny Samarytanin zawsze na posterunku – nie wiem dlaczego, ale zawsze
był jakiś uprzedzony w kwestii pomocy obcym osobom.
- Jestem lekarzem, mój
zawód wymaga ode mnie bym pomagała innym, niezależnie od miejsca i sytuacji –
odparłam spokojnie i syknęłam cicho – To Polka.
- No więc, Oliwio –
zwróciłam się do dziewczyny – To mój brat Maciek – skinęła mu głową na co on
odpowiedział tym samym. Wskazałam jej
drzwi do auta i po chwili ruszyliśmy w ciszy.
- Dokąd mam jechać? –
spytałam. Wzdrygnęła się jakby wybudzona z letargu.
- 16, rue de la Liberte
- Świetnie, to niedaleko –
odpowiedziałam z uśmiechem.
- Co to w ogóle była za
dziewczyna, skąd ją wytrzasnęłaś? Była jakaś dziwna… - powiedział Maciek, gdy
po odwiezieniu Oliwii, wróciliśmy do mieszkania.
- Stary, wyluzuj –
odparłam zniecierpliwiona rozmasowując obolałe od całodziennego chodzenia w
szpilkach stopy – Natknęłam się na nią w toalecie, była cała w rozsypce, strasznie
płakała.
- Pewnie ją chłopak
rzucił czy coś…Od kiedy to ty się taka wrażliwa stałaś na tym punkcie?
- Paryż miastem miłości
no nie? – zażartowałam – Skończmy już ten temat, wino byś otworzył, padam na
twarz.
- Jasne królowo – rzekł ze
śmiechem i poszedł do kuchni – A ten twój siatkarz, Bartman, to jak tam między
wami, coś teges-śmeges? – Ten to ma wyczucie! Z jednego drażliwego tematu na
drugi.
- Żaden mój –
powiedziałam – Idiota i tyle – dodałam.
- Zaproś go tu! – zawołał
Maciek i w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
- Coś mam wrażenie, że wcale
nie będę musiała - odparłam kwaśno,
otworzyłam drzwi i nie myliłam się. Zbigniew we własnej osobie.
- Skończyłaś się już
boczyć? – spytał, a ja zrezygnowanym gestem zaprosiłam go do środka.
- Zbyszek, to mój brat
Maciek, Maciek, to mój irytujący sąsiad Zbyszek – wyrecytowałam, a oni podali
sobie ręce.
- Siemasz stary, no w
końcu mogę cię poznać, Gośka w kółko o tobie opowiada – powiedział Maciek na co
zmroziłam go spojrzeniem. Chociaż w sumie znam go nie od dziś, powinnam była
się tego spodziewać.
- Wiedziałem, że ona się
tylko tak zgrywa niedostępną – odparł Zibi i chyba chciał klepnąć mnie w tyłek,
ale na szczęście w porę się uchyliłam – Przecież mnie się nie można oprzeć no
nie? – zwrócił się do mnie z dwuznacznym uśmiechem, a ja westchnęłam ciężko.
- Weź to swoje rozepchane
jak namiot harcerski ego i zasiądźcie na kanapie – odparłam cierpko.
- Namiot to ja mam gdzie
indziej – puścił mi oczko, a Maciek się roześmiał.
- Jesteś obrzydliwy –
powiedziałam ze wstrętem.
- Jak stare, dobre
małżeństwo! – skwitował Maciek ciągle się śmiejąc.
- No widzisz Gosiaczku? –
Zbyszek stanął za mną i objął mnie ramieniem – Jesteśmy dla siebie stworzeni - wyszeptał mi do ucha, a mi niekontrolowanie
przeszły ciarki po plecach.
_____________________________
No i jak się podoba? :D Serdecznie zachęcam do komentowania i wyrażania swoich opinii. Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem ich spragniona po tak długiej nieobecności.
No i tradycyjnie zapraszam na gg i Ask-a
Kolejny rozdział najprawdopodobniej za 2 tygodnie :)
Do następnego,
India :*
Hahaha jak stare dobre małżeństwo. Rozbroiłaś mnie tym tekstem. Trochę mnie wkurza ten brat Goski. Przepraszam że tak krótko ale już chyba nie myślę. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńIndia :D 《3
OdpowiedzUsuńBrakowało mi tego twojego Bartmana :p
On jest taki jednocześnie oblesny,ale tym samym ma swój dziwny urok, któremu powoli ulega Gosia,a przynajmniej ja się już tego nie mogę doczekać :D
Jest mi cholernie przykro z powodu tego wszystkiego, co spotyka Oliwie. Mam pewnie dziwne przeczucie, ale może Maciek jej jakoś pomoże? (;>)
Stare dobre małżeństwo mogłoby wreszcie stać się parą :p
Całuje :-*
Ps. Zapraszam do siebie ;)
Oliwia ma pecha jak nikt inny... :( chociaz sie Dowiedzielismy jak sobie radzi i co z mala ;)
OdpowiedzUsuńGośka dalej nie cierpi Bartmana i na dodatek Maciek go polubil (takie odnioslam wrazenie) :)
Oby Gocha tez sie do niego przekonala, choc mnie bardzo dziala na nerwy, o czym juz wiesz
Wiadomo Ci takze, ze w cholere stesknilam sie za Twoim pisaniem i blogiem wiec taki dlugi rozdzial to dla mnie miod dla serca.
Kochana Swietny rozdzial.
Przesylam buziaki i do zobaczenia :*
Maciek polubił Bartmana czyli teraz Gocha ma 2 razy gorzej ;D
OdpowiedzUsuńTwój Bartman jest specyficzny ale za to go uwielbiam :)
Mam nadzieję, że Gośka się do niego przekona....
Czekam na next!
Jestem i ja! :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, strasznie mnie ucieszyła informacja, że rozdział już jest :) Cały dzień czekałam, żeby w końcu móć usiąść do komputera i go przeczytać.. Ty wiesz co to była za katorga, haha? :D
A teraz pozwól, że przejdę do rzeczy.. strasznie współczuje Gośce, że Maciek przekonał się do Bartmana ^^ Choć mi taki rozwój wydarzeń bardzo się podoba :D W końcu brat Gochy może jakoś na nią wpłynąć i zmienić jej nastawienie względem Zbyszka ;) W końcu nasz Zibson (hihi, tak - nigdy już nie zapomnę tego pseudonimu ♥) jest tak uroczy (mimo, że czasami szaleje i wydaje się być chamski), że aż ciężko mu się oprzeć! :) I wierzę, że Gośka też się do niego już niedługo przekona! :)
Trzymaj się & buziaki! ;*
Nadrobiłam wszystkie rozdziały, a już od pierwszego polubiłam Twojego Bartmana;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na kolejny rozdział.
nawet-smierc-nas-nie-rozlaczy.blogspot.com - zapraszam na rozdział drugi ;)
Aaaaa no i jestem!! Nadrobilam wszystko i zostaję :) bardzo mi się podoba, miło się czyta i historia ciekawa! A co do rozdziału. Jakoś tak pomyślałam ze Oliwia mogłaby być z Mackiem. Nie wiem dlaczego. Czekam na next :)
OdpowiedzUsuń