niedziela, 28 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 23

LO

Żyjąc w takim pośpiechu moim oczom umknął fakt, że minęły już ponad dwa miesiące, śnieg stopniał pozwalając zaczerpnąć powietrza nieco przyduszonej trawie. Biegając między domem, a szpitalem nie zorientowałam się również, że okres mojego siedmiomiesięcznego stażu dobiega powoli końca.
Weszłam do gabinetu Michela cicho zatrzaskując za sobą drzwi.
- Usiądź - polecił, delikatnym ruchem ręki wskazując krzesło naprzeciw jego biurka. Hm, widzę przeszliśmy na ten ostatnio bardzo w modzie, wszechobecny minimalizm. Nie będziemy sobie zaprzątać głowy zbędnymi uprzejmościami jak choćby na przykład taki magiczny zwrot jak "dzień dobry". Uśmiechnęłam się do siebie w myślach i nic nie mówiąc wykonałam polecenie Michela. Wygładziłam granatową, ołówkową spódnicę, poprawiłam fartuch i spojrzałam na niego wyczekująco. Skinął głową, jakby w myślach zadał sobie jakieś pytanie.
- Jak pewnie wiesz - zaczął - okres twojego stażu dobiega końca. - uśmiechnął się, a ja odetchnęłam z ulgą. Michel, to jednak ty, stary. - Zazwyczaj tego nie robimy - kontynuował, ale i tak przez ciebie nagięliśmy już sporo zasad - posłałam mu pytające spojrzenie - Eric bardzo cię chwali - urwał i przyjrzał mi się uważnie - Mam nadzieję, że jest to pochwała czysto zawodowa - dodał znacząco na co prychnęłam w odpowiedzi. - Cóż, w każdym razie Eric chce, żebyś została tyle ile on, czyli do końca maja.
- Dlaczego sam nie mógł mi o tym powiedzieć? - zapytałam lekko zaskoczona. Eric nie sprawiał wrażenia człowieka, który hamowałby się przed powiedzeniem czegokolwiek. Właściwie, on to po prostu mówił. Michel sprawiał wrażenie dumnego z siebie.
- Bo mu zabroniłem.- obwieścił lekko wypinając pierś, przez co musiałam stłumić w sobie gwałtowny wybuch śmiechu - Wiesz jaki jest. Bałem się, że wywrze na tobie za duży nacisk  i zmusi cię do pozostania tutaj. Chciałem, żeby to była całkowicie twoja decyzja. Wiem, że tęsknisz za rodziną, chociaż to też dałoby się jakoś załatwić.
- To znaczy? - zapytałam trochę oszołomiona słowami przełożonego.
- To znaczy, że pojutrze mogłabyś wziąć trzy dni wolnego i pojechać do Polski. Oczywiście tylko w wypadku, gdy się zgodzisz. Jeśli nie, wraz z końcem miesiąca nasza współpraca się zakończy.
- Zostaję. - powiedziałam stanowczo. Michel nie wyglądał na zaskoczonego tylko roześmiał się.
- Wiedziałem! Szybka, stanowcza, lekarska decyzja! Cieszę się Margaret.
- Dzięki - odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech. - Mam nadzieję, że nie zawiodę.
- Och, nie martw się. Eric w żadnym wypadku nie pozwoli ci na jakąkolwiek pomyłkę.

                                                                        ~~***~~

- Damska torebka....szatan ją zesłał normalnie... - mamrotałam pod nosem stojąc pod szpitalem i usiłując wydobyć z tych diabelskich czeluści moją komórkę. Po chwili straciłam cierpliwość, uklęknęłam i wysypałam wszystko na bruk. Okrągłe opakowanie szminki potoczyło się po chodniku zatrzymując się napotkawszy przeszkodę w postaci różowych sandałków. Podniosłam głowę.
- Margaret, kochanie, zgubiłaś coś? - spytała Alice głosem ociekającym słodyczą. Na końcu języka miałam odpowiedź, że szukam zapasowego worka zaprawy, bo cały szpital dzisiaj musiał wysłuchiwać jej lamentu z powodu rozmazanego makijażu. Biedna Alice...Tymczasem jednak powstrzymałam się od komentarza, chwyciłam telefon, powrzucałam byle jak pozostałe przedmioty do torby i podniosłam się. 
- Wiesz jaka złośliwa potrafi być torebka - odpowiedziałam siląc się na uśmiech. Alice pokiwała głową i zamierzała coś powiedzieć, ale pomachałam jej tylko i szybkim krokiem ruszyłam w stronę parkingu zostawiając ją z głupkowatym wyrazem twarzy. Nie miałam ochoty na durne pogaduszki z tą laleczką. I nie chciałam, żeby znów zaczęła wypytywać mnie o Zbyszka, chociaż po tym jak powiedziałam jej, że jest gejem trochę się uspokoiła. Właśnie, muszę to powiedzieć Bartmanowi, żeby biedaczyna czasem kiedyś nie poczuł się zaskoczony. Zaśmiałam się do siebie i wsiadłam do auta. Odblokowałam smartfon i wybrałam numer.
- I co? - usłyszałam niemal natychmiast.
-  Nic. Pojutrze jedziemy.
- Wiedziałem, że ich przekonasz. 
- Nie musiałam. Sami zaproponowali. - uśmiechnęłam się.
- No to pakuj się złociutka, pogadamy później.

                                                                          ~~***~~


Za dwadzieścia minut powinnam być na lotnisku, a tymczasem biegałam po mieszkaniu w poszukiwaniu ładowarki i dokumentów. Chwilę potem usłyszałam pukanie do drzwi. 
- Cholera, jeszcze tego brakowało...Wejść! - krzyknęłam z sypialni. 
- Gośka, pośpiesz się! - Bartman przebierał nogami w przedpokoju - Nie zdążymy na samolot!
- No już, już - co za człowiek, przecież widzi, że się spieszę nie? Że też byłam tak głupia, że się na to zgodziłam. Drużyna Zbyszka jechała na mecz ligi mistrzów do Bełchatowa, a ja dzięki jego namowom zgodziłam się lecieć z nimi. Samolot jeszcze nie wystartował, a ja już czułam, że to był błąd. Otworzyłam ostatnią szufladę komody, wyjęłam dokumenty i włożyłam je do torby. Trzymając walizkę w ręku, słuchając marudzenia Bartmana, rozejrzałam się jeszcze po mieszkaniu, wzięłam kilka głębokich oddechów i wyszłam  zamykając dokładnie drzwi. 

                                                                         ~~***~~

Wysiadając na warszawskim lotnisku i widząc moich uśmiechniętych rodziców siedzących na ławce puściły mi wszystkie hamulce. Becząc jak głupia rzuciłam się w ich ramiona. 
- Wyglądasz jakoś inaczej...- powiedziała mama zatroskanym głosem oddalając mnie od siebie na długość ramienia. 
- Przestań, wygląda jak zawsze - mruknął tata nieco zniecierpliwiony i puścił mi oczko - Nasza mała Megi.
W drodze do Łodzi nie mogłam przestać się uśmiechać. Stęskniona przyglądałam się znajomym ulicom i budynkom. Przekraczając próg naszego mieszkania zaczerpnęłam powierza wdychając dobrze mi znany zapach. Zapach domu.
- Odpocznij trochę, a ja zrobię obiad i pogadamy - mama jeszcze raz mnie uściskała i zniknęła za kuchennymi drzwiami, a ja ruszyłam do mojego pokoju. Rzuciłam walizkę pod okno i opadłam na łóżko. Wszystko było takie samo. Rodzice nie ruszali nawet książek, które zawsze zostawiałam rozrzucone. Mój pokoik, mój chaos, mój dom.
 - No, opowiadaj, jak ci się pracuje z tym Erickiem, tak rzadko dzwonisz... - zagadnął mnie tata gdy siedzieliśmy przy stole jedząc mojego ulubionego pieczonego kurczaka przygotowanego przez mamę.
- Nie wypytuj jej o pracę, przyjechała tu odpocząć.
- W porządku mamo. To przecież jeszcze tylko trzy miesiące. Opowiadajcie lepiej co u was - powiedziałam dokładając sobie pysznej surówki z selera. 
- Jak to w piosence - odparł tata - Kiedy nie ma w domu dzieci to jesteśmy niegrzeczni...- zanucił.
- Piotr, znowu zaczynasz... - skarciła go ze śmiechem mama.


Dwa dni minęły niepostrzeżenie. Umieszczałam w walizce rzeczy, które zdążyłam użyć przez ten krótki czas gdy do pokoju zajrzała mama.
- Małgosiu, - zaczęła niepewnie, a ja zmarszczyłam brwi. Cholera, coś się stało? - Nie chciałam tego mówić przy tacie, ale jakieś trzy miesiące po tym jak wyjechałaś był tutaj Paweł - zamarłam. Mama kontynuowała - Mówił, że właśnie skończył leczenie, naturalnie pytał o ciebie, ale nic mu nie powiedziałam - przełknęłam ślinę. Zdobyłam się na sztuczny uśmiech, usiadłam obok niej na łóżku i objęłam ramionami. Starałam się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej łagodnie i spokojnie. 
- Nie martw się mamo. Nic nam już nie grozi z jego strony. Rozmawiałam z Agnieszką i powiedziała mi, że wyjechał i pracuje w jakiejś firmie za granicą  - przecież nie powiem jej, że ta zagranica to Paryż. Przecież nie powiem jej że go widziałam, że rozmawialiśmy. Mama westchnęła. Chyba ciągle ją to gryzło. Przytuliła się do mnie jeszcze mocniej. 
- Obiecaj mi córeczko, że zawsze mi powiesz, gdyby zaczynało dziać się coś złego,
- Obiecuję - wyszeptałam hamując łzy. 

Mama wyszła, a ja próbowałam się uspokoić. Dokończyłam pakowanie i zaniosłam walizkę do przedpokoju. W samochodzie to tata rozpoczął rozmowę. Temat Pawła był zamknięty.
Dojeżdżając do lotniska zobaczyłam Zbyszka. Co on do diabła robi? Pożegnałam się z rodzicami, zatrzasnęłam drzwi auta i ruszyłam w jego stronę.
- Co się dzieje, co ty tu robisz?
- Lot jest opóźniony o prawie cztery godziny. - No tak. Tego się można było spodziewać.
- No i co? Będziemy tak stać zamiast usiąść gdzieś w środku?
- Nie. Wypożyczyłem auto, jedziemy na obiad - wyszczerzył się.
- Nie jestem głodna, najadłam się w domu. - próbowałam go wyminąć, ale mnie złapał.
- O nie, nie, jedziesz ze mną i kropka - westchnęłam ciężko.
- Zawsze musisz postawić na swoim?!
- Od ciebie się nauczyłem - uśmiechnął się szeroko, wziął mnie pod rękę i poszliśmy w stronę samochodów.

- Zbyszek do cholery, gdzie my jesteśmy, co to jest? - zapytałam gdy zatrzymaliśmy się pod jakimś dużym domem.
- To jest mój dom. - Że co proszę?!
- Mieliśmy iść na obiad - przypomniałam mu.
- No przecież właśnie idziemy. - odparł spokojnie.
- Halo, ziemia do Bartmana! - powoli zaczynałam tracić cierpliwość - Zabrałeś mnie do swojego rodzinnego domu na rodzinny obiadek?! Zwariowałeś?! Zawieź mnie natychmiast na lotnisko!
- Szkoda czasu, przestań się tak pieklić, moi rodzice nie gryzą, poza tym i tak lepsze to, niż siedzenie na lotnisku, uwierz mi. - jęknęłam i zrezygnowana ruszyłam za nim.. Drzwi otworzyła nam szczupła, wysoka kobieta około pięćdziesiątki.
- No dzieci, jesteście nareszcie, Leon się denerwuje, bo strasznie zgłodniał - roześmiała się i zabrała ode mnie płaszcz. - Ty jesteś Gosia o ile się nie mylę, prawda? - spytała wieszając go na wieszaku. Kiwnęłam głową i posłałam Bartmanowi mordercze spojrzenie. Weszliśmy głębiej do środka.
- Idźcie do jadalni kochani, a ja przyniosę jedzenie - poleciła mama Zbyszka.
- To może ja pani pomogę - zaoferowałam się.
- Nie trzeba, wszystko już jest gotowe - odparła i uśmiechnęła się do mnie ciepło. Odwzajemniłam gest i ruszyłam za Bartmanem do jadalni. W pomieszczeniu na fotelu pod oknem siedział starszy mężczyzna. Na nasz widok podniósł się.
- Cześć tato! - Zbyszek ruszył do niego z otwartymi ramionami. Na twarzy mężczyzny sprawiającej wrażenie surowej pojawił się grymas radości.
- Dzień dobry - wybąkałam cicho. Nie wiem dlaczego, ale jakoś mocno mnie krępowała ta cała sytuacja.
- Ach, Małgorzata, prawda? Zbyszek wspominał, że przyjedziecie. - uścisnęliśmy sobie dłonie. Wspominał. Fajnie. Szkoda, że nie mnie.
Gdy mama Zbyszka przyniosła jedzenie, usiedliśmy do stołu. Pan Leon wyraźnie się rozluźnił, gdy Bartman opowiadał mu o sukcesach jego klubu.
- A ty Gosiu? Czym się zajmujesz? Może jeszcze sałatki? - spytała pani Bartman.
- Nie dziękuję bardzo - odparłam z uśmiechem - jestem lekarzem. - na dźwięk słowa "lekarz" tata Zbyszka się obruszył.
- Tak? To fascynujące! A jakiej specjalizacji?
- W zeszłym roku rozpoczęłam neurologię i immunologię.
- Ah Zbyszku, nareszcie przyprowadziłeś kogoś porządnego! Lekarz! Przyda nam się taki ktoś na stare lata! - roześmiał się szukając tym samym potwierdzenia u swojej żony - uśmiechałam się sztucznie chociaż w środku cała się gotowałam. Spojrzałam na Zbyszka miotając piorunami z oczu, ale on tylko wzruszył ramionami.

- Jezu, ale się obżarłem....- stękał Bartman gdy szliśmy żwirowaną alejką w stronę bramy. Po chwili siedzieliśmy już w samochodzie.
-  Możesz mi łaskawie powiedzieć, co to wszystko było?!
- To znaczy co?
- Co się pytasz co? Jak to co? Twoi rodzice myślą, że jesteśmy parą! Co ty im o mnie nawygadywałeś?! - dałam upust swojej złości.
- Ja nic nie mówiłem! Dzwoniłem do mamy i powiedziałem, że przyjdę z koleżanką, bo wracamy razem samolotem. Nie moja wina, że zrozumiała to po swojemu!
- To nie mogłeś się odezwać? Czułam się jak idiotka! - co za pacan.
- Przepraszam, szanowna pani doktor! Nie wiedziałem, że świadomość, że ktokolwiek mógłby pomyśleć, że jesteśmy parą aż tak ci uwłacza! - No tak, niech się jeszcze obrazi do tego.
- Zbyszek, przecież wiesz, że nie o to chodzi...- próbowałam jakoś załagodzić mój wybuch złości i wyjaśnić sobie z nim wszystko na spokojnie.
- No to o co?! A może ja chciałbym, żeby moi rodzice myśleli, że jesteśmy razem, żeby wszyscy tak myśleli!
- Dobrze, wystarczyło mnie po prostu uprzedzić, a ty nagle wywozisz mnie tutaj, twoi rodzice biorą nas niemal za małżeństwo, a ty sobie tak po prostu siedziałeś...
- Czy do ciebie nic nie dociera?! Właśnie powiedziałem ci, że cię kocham ty złośliwa kretynko,a ty jeszcze prawisz mi kazania!
Dobra Bartman.Teraz dotarło.

____________________
Przepraszam Was. Przepraszam, że musieliście tyle czekać.
Wena wróciła, nie wiem tylko na jak długo. Mam nadzieję, że rozdział was nie zawiedzie, chociaż nie jestem go do końca pewna.Właściwie ostatnio nie jestem pewna niczego. Do końca zostały jakieś 2-3 rozdziały, mam nadzieję, że uda mi się je napisać przez ferie, które u mnie zaczynają się na początku lutego. Jak myślicie, jak Gosia zareaguje na wyznanie Zbigniewa? :D
Komentujcie, dajcie znać, że jeszcze tu jesteście.
Ściskam Was mocno ♥
India.


7 komentarzy:

  1. Wow nie przypuszczałam, że oni gdzieś "razem" wyjadą. Jeszcze większe WOW bo Bartman wziął Gośkę do swojego domu i wyznał jej miłość. Ciekawe co ona na to? Mam nadzieję, że następny rozdział będzie szybko.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O Boże, O Boże, O Boże, O Boże, O Boże, O Boże, O Boże !!!!
    Jestem w szoku ! Ale fajoooooowwwoooooo !!!
    Już się nie mogę doczekać następnego ! Chcę szybciutko :D.
    Pozdrawiam Serdecznie Dooma :)
    PS. Zapraszam także do mnie :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Bartman, Bartman...
    Rozdział jest świetny i już nie mogę doczekać się następnego rozdziału w którym poznamy reakcję Gośki...

    OdpowiedzUsuń
  4. No panie Bartman.. ;D dosc oryginalne wyznanie milosci ;D
    Ciekawe co na to wszystko Goska ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. To, że Eric dopnie swego to bylam pewna. W koncu Gocha zdolniacha! ;) MAM NADZIEJE, że dostanie w maju staly etat ;)
    Przyjazd do domu zwiastuje zawsze ulubione dania ♥
    Paweł- no jakby, ze inaczej moglo byc gdyby nie nachodzil rodziny bylej. I jasna sprawa, ze Gonia o niczym nie pisnela rodzicom.
    Bartman zabiera swoja kolezanke do domu rodzinnego. ;)
    I jakisz on jest romantyczny wyznajac swe uczucia. Pff....
    India- zolzo świetny rozdzial! Na takie moge czekac wieczność.
    Słońce mam nadzieje, że jakis part czy cus... ;)
    Jak to TYLKO dwa do qnca? He?
    Buzka

    OdpowiedzUsuń
  6. kiedy bedzir nasteny ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Końcówka najlepsza! :D

    OdpowiedzUsuń